#LGBT #trans #stresmniejszościowy #act #akceptacja #unikanie

Droga Osobo Czytelnicza, nazywam się Stanisław Grabowski, jestem psychologiem i chciałbym zaprezentować opowiadanie, które łączy wątki transpłciowości, stresu mniejszościowego z motywami terapii ACT, jakimi są otwartość, obecność i zaangażowanie. Opowieści i metafory mogą czasem być oknem, przez które oglądamy świat lub lustrem, w którym widzimy siebie. Zapraszam do czytania i refleksji.

***

     Nowy dom Cyntii krył się na granicy Lasu i Morza.
     Była to chatka rodem z jakiejś baśni, gdyby tę baśń zostawić na pastwę moli książkowych, wilgoci i słonego wiatru. Niegdyś czerwone cegły poszarzały, pasma błękitnej farby zwisały z okiennic, a mały ogródek nie zdziczał uroczo, lecz raczej wysechł i stężał, pokryty kryształkami soli. Wygięte pnie sosen zawłaszczyły domek cieniem, a plaża wyciągała już po niego swe blade palce.
     Nie wyglądał zbytnio jak w ogłoszeniu.
     Cyntię nieszczególnie to obchodziło.
     Delikatny podmuch zatańczył w jej zbyt wolno rosnących brązowych włosach, gdy schyliła się by wyjąć klucz z wątpliwej kryjówki pod smętnym dywanikiem. Był tylko nieznacznie pokryty rdzą i tylko nieznacznie zaskrzypiał, gdy wcisnęła go w tylko nieznacznie rozklekotany zamek.
     Skromny środek chatki odzwierciedlał jej zewnętrze, ale Cyntia nie zwróciła na to zbytniej uwagi. Postawiła po prostu swoją jedyną walizkę na wyślizganej drewnianej podłodze, odłożyła torbę z zakupami na kuchenny stół i wyszła, nie próbując nawet zamknąć drzwi. Nie szła daleko, a jeśli jakiemuś złodziejowi zachciało się zajść tak daleko w Las, to tak naprawdę należałaby mu się jakaś nagroda. Choć. wątpiła, czy jej trzy wełniane swetry i stara maszyna do pisania miałyby dla kogokolwiek oprócz niej jakąś wartość.
     Słone powietrze gładziło jej twarz, gdy zeszła po wydmie i po raz pierwszy w swoim trzydziesto-pięcioletnim życiu spotkała się z Morzem.
     Westchnęła i zapomniała wzdrygnąć się na ten dźwięk.
     Morze odpowiedziało westchnieniem i rozpostarło swe szare fale u jej stóp. Cały ten świat umalowany był w odcieniach szarości: te fale i to niebo, ta plaża i ten Las. Był tak inny od Miasta, od jego neonów i skrzeku, od tabunów zagubionych ludzi, szukających nie wiadomo czego. Cyntia kochała kiedyś Miasto, ale miała już dość opatulania się ciasno szalem i oganiania od chmar oceniających spojrzeń.
     Tu nie musiała oganiać się od niczego. Mogła po prostu patrzeć na Morze, na hipnotyczny rytm Jego fal i wymyślać swoje historie. Mogła je spisywać na kuchennym stole swojej chatki i przesyłać wydawnictwu, gdy uzna, że są wystarczająco magiczne. A wydawnictwo mogło potem te historie oprawić w okładki, podpisać „C. Helio” i jakaś mała dziewczynka mogła znaleźć je na półkach księgarni i uciec w ich strony, tak jak Cyntia uciekała, gdy sama była małą… Gdy była dzieckiem.
     Ten szary świat będzie jej domem.
Witaj – szepnęła i jej głos był ochrypły. Nie odezwała się do nikogo przez całą podróż pociągiem, przez cały długi spacer z dworca przez Las, wiedziona wskazówkami z listu agentki nieruchomości.
     Nie potrzebowała żadnej odpowiedzi. Widziała po otwartej, spokojnej tafli, że została przyjęta. Odwróciła się więc i poszła poukładać swoje nowe życie. Nie usłyszała cichego, gładkiego głosu, który dobiegał jakby zewsząd i znikąd, niczym mgła.
     Witaj, Cyntio. Czego tu szukasz?
     W środku Cyntia rozpakowała się: włożyła swoje swetry i nowe spódnice do szafy, postawiła maszynę do pisania na stole kuchennym, rozłożyła zakupy spożywcze po komodach oraz wrzuciła plik nieotworzonych listów pod materac. Mogła na nie odpowiedzieć kiedy indziej, na przykład: nigdy.
     Zasiadła do stołu i musnęła palcami wygładzone klawisze swojej maszyny do pisania. Jakodziecko wolała pisać ręcznie, miała tuziny zeszytów, wypełnionych do połowy pączkującymi opowieściami. Lecz wraz z dorastaniem doceniła coraz bardziej anonimowość i praktyczność maszyny, jej kojące klikanie.
     Miała w głowie zalążek historii, o szarej dziewczynce zrodzonej z szarego morza. Ale za każdym razem, gdy jej dłonie już zawisały nad klawiszami, pierwsze zdanie ulatywało z jej głowy, pogonione przez inne myśli. Myśli o tej długiej jeździe pociągiem, o tym konduktorze, który zwrócił się do niej per Pan. Jego słowa rozcięły ją jak nóż i musiała gwałtownie owinąć się milczeniem, by nie zakrwawić całego przedziału.
     Och, jak nie cierpiała swojej cienkiej skóry.
     Próbowała zmienić ją w zbroję od swoich najwcześniejszych wspomnień, od płaczliwych epizodów na placach zabawach, przez niewidzialne lata szkoły, aż po ciernisty gąszcz literackiej krytyki. Pamiętała zakłopotaną twarz swojej matki, gdy kolejny raz wychodziła z pokoju, obrażona o byle co. Nie próbowała nawet wyobrazić sobie zakłopotania swojej matki, gdyby powiedziała jej o tym, co się teraz z nią działo. Gdyby powiedziała o zapuszczaniu włosów, o zmianie imienia, o tych nowych ubraniach i nowym życiu, które leżało na niej jakoś lepiej, wcale nie jak za duża kurtka od starszego brata.
     Matka była już zakłopotana samym wyjazdem Cyntii z Miasta, o czym ta nawet by jej nie powiedziała, gdyby nie wizja ołowianych wyrzutów sumienia.
Tak daleko? – Brwi matki poszybowały wtedy w górę jak latawce. Sufit kawiarni, w której się spotkały, zdawał się niebezpiecznie niski. – Ale po co? Nie jest ci tu dobrze?
Po prostu… – Cyntia wzięła głęboki oddech. – Potrzebuję przestrzeni do pisania. W Mieście jest za tłoczno, za głośno.
Za tłoczno… Za głośno… – Spojrzenie matki przeszyło Cyntię jak zawsze, jakby próbowała ją rozebrać na kawałki. – Och, synku, nie wiem.
Ale za to ja wiem – powiedziała i uśmiechnęła się, przyzwyczajona do tego ukłucia bólu.
Ale pisz do nas, dobrze?
     To też zabolało.
Ja… Zobaczę, jak wygląda tam sprawa z pocztą.
     Poczta operowała znakomicie, czego Cyntia stała się boleśnie świadoma przez następne parę dni życia w chatce. Co ranek budziła się do kolejnego grubego listu pozostawionego na jej progu i co ranek wciskała ten kolejny gruby list pod materac. Może to przez to nie sypiała zbyt dobrze, może piętrzące się zmartwienia jej matki wbijały się jej w plecy. Zresztą, nie tylko jej matki. Przychodziły też listy od jej ojca, znacznie lżejsze, niedbale zaklejone. Rzadkie listy od starszego brata, pachnące wciąż jego wodą kolońską. Listy od jej koleżanki, autorki kryminałów, w szkarłatnych kopertach.
     Wszystkie jednak bez wyjątku lądowały pod materacem.
     W chwilach wolnych od chowania listów Cyntia próbowała pisać. Ale słowa przychodziły jej z trudem, a postacie nie ożywały w jej umyśle, pozostając kartonowymi wycinkami. Cóż, nie był to pierwszy raz, gdy napotkała blokadę twórczą. Zwykle wystarczyła odpowiednia dawka determinacji
i w końcu blokada ulegała, a słowa znów zaczynały płynąć. Zwykle.
     Z kolei w chwilach wolnych zarówno od chowania listów, jak i od nieudanych prób pisania, Cyntia spacerowała. Chodziła po suchym, cichym Lesie, zbierając szyszki i szukając lisich nor. Niemniej najbardziej lubiła chodzić nad Morzem, wdychając słone powietrze, wypatrując mew,
zostawiając ślady butów w mokrym piasku. Tylko tam były takie chwile, że baśnie zaczynały znów kwitnąć w jej głowie, pełne nieokiełznanej magii i nieudolnych bohaterów, i niezrozumianych złoczyńców. Oczywiście, więdły, zanim zdążyła dobiec do maszyny do pisania.
     Przechadzała się nad Morzem i wsłuchiwała w Jego spokojny, głaszczący rytm. I wtedy, w końcu usłyszała, pomiędzy muśnięciami fal.
     Witaj, Cyntio. Czego tu szukasz?
     Przystanęła, pewna, że się przesłyszała. Ale wtedy znowu ten sam głos, szeleszczący i miękki.
     Witaj, Cyntio. Czego tu szukasz?
Halo? – Brzmiała tak głupio, tak naiwnie. Z kim próbowała rozmawiać? Z czym?
     Cyntio, czy mnie słyszysz?
     Och, niechby to.
Tak – powiedziała, rozglądając się dookoła, jakby mogła zobaczyć gdzieś właściciela głosu. Albo przynajmniej bandę żartownisiów, którzy właśnie się z niej wyśmiewali. – Kim jesteś?
     Nie rozpoznajesz mnie? Przecież widujemy się codziennie.
Zamilkła.
     Witałaś się ze mną już pierwszego dnia.
To… – Rumieniec zapiekł jej policzki. – To był po prostu taki gest. Nie rozmawiałam z nikim naprawdę.
     A jednak ja odpowiadam.
No i chwała ci za to – parsknęła i obróciła się. Potrzebowała bardzo gorącej filiżanki herbaty. – A teraz, wybacz, mam rzeczy do roboty.
     Nie odpowiesz na moje pytanie?
Jakie pytanie?
     Czego tu szukasz?
Ja… – Milion myśli przeleciał jej przez głowę, równie głośnych jak mewy rzucające się na plażowy piknik. – To nieważne. Żegnaj.
     I ruszyła, wspinając się po wydmie, byle dalej od Morza, nawet gdy coś w niej falowało, jakby równo z Jego przypływami i odpływami. Ledwo usłyszała ciche słowa.
     Mogę czekać. W razie czego wiesz, gdzie mnie znaleźć.
     Nie potrafiła zapomnieć o tym głosie, o tych falach, które w niej poruszał. Nie zapominała o nim, gotując wodę na herbatę na łuszczącej się kuchence gazowej. Nie zapominała o nim, próbując dalej pisać, wrzucając kolejne pokreślone kartki papieru do kosza. Nie zapominała o nim nawet, gdy leżała nocą w łóżku, z kopertami szeleszczącymi pod materacem.
     Jedynym, co potrafiło odciągnąć jej myśli, było lustro.
     Poplamione starością niczym babcine dłonie, wiszące nad łazienkowym zlewem. Cyntia spędzała coraz dłuższe minuty, wpatrując się we własne odbicie. Muskała palcami końcówki włosów, jakby miało je to przekonać by urosły szybciej. Wiodła dłonią po łuku gardła, szukając nierówności. Wyciągała z szafki nowe kosmetyki do makijażu i próbowała szminkować swoje za wąskie usta, zaróżowić wklęsłe policzki, poczernić zbyt krótkie rzęsy. Patrzyła tak na siebie, niczym naukowiec analizowała każdy szczegół twarzy.
     Szukała tego cienia kobiety.
     I czasem, kiedy odpowiednio wygięła kark, kiedy odpowiednio opuściła powieki, kiedy odpowiednio wydęła usta… Ona tam była. Cyntia, ta o której śniła latami. Ale zaraz dostrzegała inny szczegół, inną twardą linię, chropowatość, włosek. Wtedy ścierała makijaż, szorstko, brutalnie, aż jej twarz była cała czerwona. I wychodziła z łazienki.
     Na kolejny spacer.
     Unikała jednak plaży i Morza, i tego głosu, którego nie potrafiła zapomnieć. Chodziła więc po Lesie, kryjąc się w cieniu drzew. Skupiała się na leśnym hałasie, na trzasku gałązek i śpiewie sikorek, i szeleście wiatru. Było coś tak uwalniającego w chodzeniu po lesie i postrzeganiu się jedynie przez pryzmat samej siebie. W Mieście miała wrażenie jakby rozszczepiała się w zbitym lustrze spojrzeń innych ludzi, obcych i znajomych. Jakby musiała w desperacji sklejać ze sobą te kawałki, próbować z nich ułożyć coś, co chociaż trochę ją przypominało. Bo gdy patrzyła w oczy przechodniów, w oczy matki, ojca czy brata, w oczy swoich znajomych… Odbijał się w nich mężczyzna.
     A tutaj, w Lesie… Tu mogła po prostu być.
     I mogłaby przyzwyczaić się do po prostu bycia, do tej wyliniałej chatki i ogromnego Lasu. Mogła oswoić samotność jak dzikiego kota, karmić ją, aż zwinie się w ciepły kłębek na jej kolanach. Mogłaby przeżyć te sporadyczne wędrówki do miasteczka po zakupy, z ciałem owiniętym w szale i pojedynczymi słowami wymówionymi szeptem. Gdyby nie… Gdyby nie pisanie. Bo mijały kolejne dni spacerów i picia herbaty, a słowa wciąż nie wróciły. Terminy z wydawnictwa wisiały nad jej głową niczym ostrze topora. A ona nie mogła się odnaleźć w tej szarej mgle, która ją spowiła. Nad jej głową zbierały się burzowe chmury. Najgorsze było to, że nie wiedziała nawet…
     Nie wiedziała, czego szukała.
     Ta myśl była jak strzał z bata i wybudziła ją ze stuporu, podniosła znad maszyny do pisania. Wyjrzała przez okno na Morze, na które od jakiegoś czasu próbowała nie patrzeć. Wciąż było szare. I wciąż ją wołało.
     Nie wierząc, że to robi, narzuciła na siebie wełniany płaszcz i wyszła z chatki. Zbiegła z wydmy, wiedziona czymś niebezpiecznie przypominającym intuicję. Cyntia nigdy nie słuchała intuicji, nie ufała jej niewyraźnym sugestiom i emocjonalnym meandrom. Ale czy teraz pozostało jej coś
innego?
     Stanęła nad samym brzegiem Morza, tak że stalowe fale prawie mogły polizać czubki jej butów.
Smak soli zakwitł na jej języku, gdy tylko otworzyła usta.
Nie wiem. – Nie cierpiała tego, jak płaczliwie zabrzmiał jej głos, jak żałośnie. – Nie wiem, czego szukam.
     Przez chwilę słyszała tylko chlupot wody i już zaczęła się odwracać. Była taką idiotką, co ona sobie w ogóle pomyślała? Gadać z Morzem? Potrzebowała po prostu wrócić do kuchennego stołu, usiąść i nie ruszyć się stamtąd, aż napisze coś dobrego. Nieważne, ile by to trwało. W końcu bariera się złamie. Albo bariera, albo ona.
     Słyszę cię.
     Ten głos zatrzymał ją w miejscu, obrócił z powrotem. Burza w jej środku zawirowała.
     Słyszę twój ból. Słyszę twój smutek, twój lęk, twój wstyd i twoją złość. Słyszę cię, Cyntio.
     Padła na kolana, nie przejmując się przemokniętą spódnicą. Morze kołysało się znowu w swoim hipnotycznym rytmie, do przodu i do tyłu, do przodu i do tyłu. Plamki mew krążyły w oddali, chmury były równie perłowoszare jak woda. Jej burza zwolniła, złagodniała.
Kim jesteś?
     Nie jestem ani kimś, ani czymś. Wiesz, co to znaczy, baśnie płyną przecież w twych żyłach.
To nie ma sensu. – Chwyciła się za głowę, wbiła zimne palce w skronie aż zabolało.
     Widzę, że jesteś zagubiona. Powiedz mi o tym więcej.
Ja… – Burza znów przyspieszyła, jakby błyskawice miały sypać się z jej ust. – Przyjechałam tutaj, bo myślałam, że będzie mi tu lepiej. I jest, czasem. Kocham Las, kocham Morze, kocham nawet tę małą chatkę. Nie ma tu nic, co mogło by mnie zranić. Mogę być po prostu sobą. Ale… Ale czuję taką samotność, taką pustkę. I ona pożera wszystkie słowa, które próbuję napisać. Mnie chyba też pożera. Och, jestem taka słaba.
     Smutno mi, gdy na ciebie patrzę. Boli mnie, że ciebie boli.
     Wzdrygnęła się i prawie sobie poszła.
     Co się z tobą właśnie stało, Cyntio?
Myślisz, że jestem słaba.
     Skąd to przekonanie?
No bo… Litujesz się nade mną. Żal ci mnie.
     I co to z tobą robi?
Ja… Chcę sobie pójść.
     Czy często tak robisz? Idziesz sobie, gdy ktoś się o ciebie martwi?
     Pomyślała o swojej matce, o jej wielkich, zatroskanych oczach.
Możliwe.
     I co się wtedy dzieje? Kiedy już sobie pójdziesz?
Jest mi lepiej, nie muszę znosić litości – powiedziała z szybko gasnącą pewnością.
     Czy teraz jest ci lepiej? Kiedy poszłaś z Miasta?
Jest mi… Jest mi… – Nadchodzące łzy zakłuły ją w oczy i musiała mocno zamrugać, by je przegnać. Prawda utknęła ją w gardle i miała wrażenie, że nie będzie mogła oddychać, dopóki jej nie wypluje. – Nie. Nie jest mi lepiej. Może na początku… Ale na pewno nie teraz. Teraz… Teraz
mam dość.
     Głos milczał przez chwilę, a jej słowa wybrzmiały niczym gong.
     Dziękuję, że to powiedziałaś. Widzę, że to było trudne.
     Kiwnęła głową, próbując opanować oddech.
     Słyszę, że nie cierpisz być słaba. Że boli cię troska innych. Że próbujesz uciekać, ale choćbyś uciekała nie wiadomo, jak daleko, pustka zawsze cię w końcu dogania. Pożera to, co dla ciebie ważne. I zastanawia mnie, co by się stało, gdybyś się zatrzymała i przyjrzała tej pustce. Czy chciałabyś spróbować?
Ja… – Pustka już dyszała jej w kark. Była taka zmęczona. – Nie chcę już dalej uciekać.
     W takim razie bądź tutaj, a ja będę przy tobie. Skup się na swoim oddechu, na piasku pod sobą i wodą przed sobą. Poczuj to miejsce, a potem sięgnij w siebie. I przyjrzyj się temu, co znajdziesz.
     Cyntia wbiła dłonie w mokry piasek, rozkoszując się jego fizycznością na swojej skórze. I zajrzała w siebie, w tę pustkę, która ją goniła. Zazgrzytała zębami, gdy pustka ją objęła niczym fala przypływu. Zorientowała się, że wstrzymuje oddech, jakby miała się utopić. Wpuściła więc powietrze do płuc, a pustka przepłynęła wokół niej, ciemna i chłodna, wciąż bolesna. Wznosiła się i opadała jak samo Morze, jednak Cyntia mogła dalej oddychać. Mogła sobie po prostu być.
     I co, jak się czujesz?
Nie najlepiej. Ale… mniej zmęczona.
     Mniej zmęczona uciekaniem?
Tak.
     Spójrz, jaka to ulga. Spójrz, co mogłabyś teraz zrobić, nie uciekając już.
Nie wiem. Chciałabym pisać… Chciałabym być sobą… Ale chciałabym też być akceptowana.
     I jak myślisz, czy da się to robić jednocześnie?
Nigdy mi się to nie udawało. – Przymknęła oczy. – Inni nigdy mnie nie rozumieli. Widzieli tylko dziwnego, przewrażliwionego chłopca. Nie wiedzieli w ogóle, co ze mną zrobić. Więc trzymałam się z daleka.
     To musiało być strasznie trudne. I całkowicie zrozumiałe, że tak robiłaś: chciałaś siebie ochronić. Ale teraz, dzisiaj, tak bardzo chciałabyś być zaakceptowana. Czy sama mogłabyś zaakceptować kogoś, kto trzyma się z daleka? Czy mogłabyś zaakceptować kogoś, kto nie dałby ci
się poznać?
Nigdy tak o tym nie myślałam. Nikt nie wie, że jestem… Trans. – To było takie proste słowo, ale tak trudno było je wypowiedzieć, jakby miało jakąś magiczną moc. – Ale jeśli im powiem, mogą mnie odrzucić.
     Masz rację, mogą cię odrzucić albo mogą cię zaakceptować. Może też stać się coś pomiędzy. Może być trudno na początku, ale z czasem zrozumieją. Może najpierw będzie się zdawać, że cię wspierają, a potem okaże się to nieszczere. Jest mnóstwo możliwości, ale aktualne odcinasz się od
nich wszystkich. Jeśli szukasz akceptacji, to zobaczyłaś dotąd, że w ten sposób jej nie odnajdziesz. Trudno jest być autentycznym bez podjęcia ryzyka, ale tylko ty możesz zdecydować, czy dla ciebie jest to warte ryzyka. Ja będę tutaj, niezależnie, co nie zrobisz.
     Głos Morza obmył ją niczym jego fale, łagodne i szare. To Morze, które było tutaj od wieków, milleniów i jeszcze dłużej. Przez sztormy i susze, słońce i deszcz, przez ataki piratów i łowy rybaków, przez śpiewy syren i pluski selkie. Morze po prostu tu było.
     Coś osobliwego stało się z jej pustką, z jej burzą. Jakby były wciąż częścią niej, ale jedynie częścią. Jakby mogły skomleć u jej stóp, czasem nawet ją ukąsić, ale nie mogły jej pochłonąć, przynajmniej na jakiś czas.
     Wstała i otrzepała kolana z piasku. Spojrzała na Morze raz jeszcze, ocierając łzy z twarzy zimnymi palcami.
Dziękuję… Muszę pomyśleć.
     Oczywiście, Cyntio. Pomyśl proszę, o tym czego szukasz. A ja będę tutaj jak zawsze, jeśli byś chciała ze mną porozmawiać.
     Pokiwała głową i wspięła się po wydmie. Weszła przez znany już dobrze próg, do znanej już dobrze chatki. Owionął ją zapach herbaty i atramentu. Świadoma każdego kroku, weszła do sypialni i sięgnęła pod materac. Pliki listów ledwo mieściły się w jej ramionach, gdy zaniosła je do kuchni i
delikatnie rozsypała na stole, zaraz obok do błyszczącej z ciekawością maszyny do pisania. Zerknęła szybko przez okno na szare, spokojne Morze.
     Sięgnęła po najstarszy list od matki, ten przywieziony jeszcze z Miasta. Poczuła jego gruby, gładki papier w swoich dłoniach. Prawie zobaczyła palce matki, z twardą czułością wkładające wiele stron listu do koperty, pieczołowicie przyklejające znaczek pocztowy, tak by był idealnie
równy.
     Wzięła głęboki oddech, zanurzając się w siebie, spoglądając na wygłodniałą pustkę, na małe iskry burzy, na swoją cienką skórę i nieidealne ciało, na kalejdoskop swojego Ja.
A potem rozdarła kopertę.

***

Droga Osobo Czytelnicza, chciałbym teraz serdecznie zaprosić Cię do wczucia się w powyższą
historię. Możesz spróbować odpowiedzieć sobie na te pytania:

Co ta opowieść w Tobie porusza (jakie emocje, myśli, doznania z ciała, wspomnienia, itp.)?
Co byś zrobił/a/o/x z listami na miejscu głównej bohaterki?
Jak myślisz, jak historia może potoczyć się dalej, bazując na Twoich doświadczeniach i
przeczuciach?

W zależności od tego, z czym czujesz się komfortowo, zapraszam także do podzielenia się
swoimi refleksjami:
poprzez anonimowy Formularz Google: https://forms.gle/hPNS5H78x7BuhGhy9 ,
w rozmowie z bliską osobą,
w rozmowie samemu ze sobą.

Bardzo dziękuję za zaangażowanie swojego czasu i umysłu w przeczytanie tego opowiadania.
Mam nadzieję, że coś w Tobie poruszyło, tak jak poruszyło we mnie podczas pisania.

Autor: Stanisław Grabowski, psycholog